Dobrze pamiętam swoje początki na nartach biegowych. Długa, prosta, zaśnieżona droga w lesie, ciszę przerywa tylko szuranie krótkich nartek, a gdzieś z przodu oddalające się sylwetki rodziców - rozmazane przez łzy. Potem powrót na własnych nogach lub jeszcze wolniejsze szur-szur z powrotem do domu. Na szczęście czasy się zmieniły, więc przygoda naszych własnych dzieci z biegówkami może rozpocząć się znacznie przyjemniej. A świeżo upieczeni rodzice, dzięki specjalistycznemu sprzętowi, umożliwiającemu rodzinne uprawianie narciarstwa biegowego, nie muszą przerwać treningów na kilka sezonów.
Zdawałoby się, że najprostszym sposobem na zabranie ze sobą dzieci na biegówki są sanki. Prostota tego rozwiązania na pewno jest jego największą i jedyną zaletą, bo wystarczy przyczepić sznurek do paska i można ruszać! Oczywiście nasz bieg zakończy się już po pierwszych metrach kopnego śniegu. Jazda stylem dowolnym też odpada, bo wtedy sanki poruszają się slalomem, który może zakończyć się wypadnięciem dziecka na zakręcie. Zresztą w każdej chwili nieprzypięta niczym pociecha może spróbować wysiąść w trakcie jazdy. Nie będę się też dłużej rozwodził na tym, że nic w sankach nie uchroni malucha przed wiatrem i śniegiem.
Skoro z sankami nie wyszło, może zabrać dziecko do nosidła? Będzie przecież można je znacznie lepiej opatulić, nałożyć owiewkę, pelerynkę przeciwdeszczową (w tym przypadku przeciwśnieżną). Będzie mogło obserwować okolicę z lepszej perspektywy, jest szansa, że dzięki temu dostrzeże przyczajoną w krzakach sarenkę. Teraz porozmawiajmy o bezpieczeństwie. Aby zminimalizować ryzyko upadku, trzeba by człapać. Ale i tak nawet takie powolne poruszanie nie uczyni rodziców odpowiedzialnymi.
Bardziej profesjonalny sposób (jednak w Polsce kompletnie nieznany) to pojedyncze bądź podwójne pulki - rodzaj tobogana dla dzieci. Przypominają one bobslej, mają kształt aerodynamiczny, specjalną szybkę. I byłby to rzeczywiście zimowy hit; dzieci czułyby się na wycieczce jak uczestnicy prawdziwych wypraw arktycznych, gdyby nie cena. Wydać kilka tysięcy złotych za sprzęt, który zalegałby w garażu prawie cały rok, to lekka przesada!
Tę niszę na rynku zauważyli producenci przyczepek rowerowych i wyposażyli swoje wózki w płozy. Takie pojazdy, w przeciwieństwie do sanek i nosidła, zapewniają bezpieczeństwo oraz ciepło, a w przeciwieństwie do pulek, mogą - po dodaniu innych zestawów – służyć aktywnym rodzinom cały rok.
Z modeli dostępnych na naszym rynku, tylko przyczepki rowerowe z najwyższej półki posiadają zestawy narciarskie. Co ciekawe, producenci tych wózków pochodzą z krajów dalekiej Północy, bo ze śnieżnej Kanady i mroźnej Norwegii. Mowa oczywiście o dwóch markach: Nordic Cab i Chariot (Thule).
Standardowo zestaw narciarski do przyczepek rowerowych składa się z następujących części: dwóch niezależnych od siebie nart (płóz) mocowanych w tych samych otworach, co koła oraz uprzęży dla rodzica wraz z regulowanymi dyszlami.
Zacznijmy od tych pierwszych, bo w zależności od producenta ten element wygląda zupełnie inaczej. Konstrukcja wypracowana przez kanadyjskich projektantów polega na doczepieniu do Chariota prawdziwych biegówek (długość 1 m, szerokość 5 cm), co wpływa korzystnie (po posmarowaniu) na prędkość, ale też ślizgi bardziej są podatne na zarysowania.
Norwescy inżynierowie postawili na wytrzymałość. Płozy do Nordic Caba wyprodukowano z grubego plastiku, są dwukrotnie szersze niż chariotowe i nieznacznie krótsze, co ułatwia przedzieranie się przez zaspy nieubitego śniegu. A gdy jakaś przeszkoda zagrodzi nam drogę, dzięki obustronnie mocno wygiętym do góry płozom łatwo - bez konieczności odpinania dyszli - będziemy mogli się wycofać. Inną ciekawą cechą tej przyczepki są trzy otwory do wyboru, w które możemy włożyć płozy, dzięki temu łatwiej będzie wypoziomować przyczepkę (w zależności od wagi dzieci), by zanadto nie ciążyła rodzicowi.
Co jest wspólne dla obu pojazdów? Rozstawienie płóz szersze niż tor do stylu klasycznego, zwiększające stabilność wózka, a także niezależne działanie obu nart, dzięki czemu dzieci mniej poczują wyboiste fragmenty drogi.
Teleskopowe dyszle łączące przyczepkę z biegaczem mają po trzy ustawienia długości. W przypadku Chariota są one na stałe przymocowane do pasa biodrowego, więc aby wytrzeć nos dziecku, trzeba odpiąć pas. W Nordic Cab system jest przyjaźniejszy dla użytkownika, gdyż dyszle są odpinane od uprzęży i narciarz nie jest tak ograniczony w ruchach. Bez problemu może odwracać się do dzieci, gdyż końcówki dyszli są z giętkiego plastiku. Obaj producenci zadbali o nawodnienie dorosłych, doczepiając do pasa uchwyty na bidon.
Dyszle są tak skonstruowane, by upadek rodzica nie spowodował wywrócenia przyczepki. Wiem to z własnego doświadczenia, bo z przyczepką za plecami zwaliłem się jak długi, ku zdumieniu przypatrujących mi się dziewczynek.
Przyczepki inaczej zachowują się w zależności od stylu, jakim się biegnie. W przypadku jazdy stylem klasycznym przód przyczepki buja się minimalnie góra-dół, przy stylu dowolnym, przyczepka porusza się za nami lekkim wężykiem bądź kołysze się łagodnie na boki. Jeśli nie wypadamy z rytmu, dzieci powinny zapaść szybko w sen.
W ciężkich warunkach śnieżnych i poza wyznaczonymi trasami istotna może być „wanna podłogowa” czyli plastikowe dno (dotyczy to przyczepek Nordic Cab i Chariot Captain). Wtedy mamy pewność, że dzieci nie podmokną, że śnieg nie dostanie się do wnętrza, że jakaś ukryta gałąź czy kamień nie wbije się w podłogę. Niestety ta zaleta łączy się z większą wagą przyczepki, co może być istotne, gdy czeka nas długa wycieczka z dwójką maluchów na pokładzie.
Przyczepki narciarskie dają też starszym dzieciom możliwość nauki jazdy na nartach przez trzymanie się uchwytu wózka. W Nordic Cab ma on duży zakres regulacji, w Chariocie natomiast, dziecko może złapać się bagażnika, jeśli rączka jest dla niego za wysoko. Podczepione z tyłu może się uczyć kroku klasycznego, bądź chwilę wypocząć. Jeśli chce przysnąć po wysiłku fizycznym i znajdzie się dla niego jeszcze miejsce w środku przyczepki, to można jego narty doczepić z boku do pojazdu za pomocą specjalnych uchwytów.
Opis wnętrza przyczepki narciarskiej jest tożsamy z przyczepką rowerową, nie ma więc potrzeby wchodzić w szczegóły. Dzieci siedzą przypięte pasami, mają w środku ciepło, wygodnie, trzeba tylko pamiętać, żeby dziecko ubrać w kilka warstw odzieży, by nie wyziębiło się podczas snu. Wentylacja, przeciwdeszczowe peleryny, osłony przeciwsłoneczne, obszerny bagażnik, możliwość złożenia (mieści się wtedy bez problemu w bagażniku) to kolejne zalety topowych modeli.
Przyczepki narciarskiej można używać również do trekkingu – wystarczy, że rodzic zdejmie narty. Z kolei po odpięciu uprzęży pojazd zamienia się w zabudowane sanki, więc można przy dużych opadach przewieźć dzieci na przykład do przedszkola.
Hamak w Chariocie, bądź siedzisko Weber/fotelik Maxi Cosi w Nordic Cabie umożliwia przewożenie niemowlaków od pierwszych miesięcy, ale wątpię, by rodzice narazili swe maluszki na takie mroźne warunki. Ograniczeniem wzwyż jest waga dziecka/dzieci i maksymalne obciążenie - 50 kg dla modeli podwójnych.
Z punktu widzenia polskich narciarzy największą (jedyną?) wadę może stanowić niebagatelna cena. Jeśli chodzi o Nordic Cab, to w najtańszej opcji (Nordic Cab 4 in1) wynosi ona 3995 zł. W przypadku wózków Chariot, mamy zdecydowanie większy wybór modeli, jedno i dwuosobowych, ale i tak najniższa cena jest porównywalna do wymienionej powyżej. Na osłodę można przypomnieć, że tyle samo kosztują jednosezonowe pulki. Może to zmieni trochę perspektywę?
Tekst i fot. Piotr Ciborowski - TRAVELITO - Wypożyczalnia sprzętu turystycznego dla dzieci
TRAVELITO - wypożyczalnia sprzętu turystycznego dla dzieci
ul. Lanciego 12 (Ursynów)
02-798 Warszawa
www.travelito.pl
biuro@travelito.pl